Nad Sanem

Moje 10 lat z Agroturystyką 2001-2011

jablko
Słabo już pamiętam pewne spotkanie w gminie Sieniawa w dużej sali, gdzie odbyło się spotkanie kilkunastu rolników (rolniczek) zapewne z doradcami rolnymi z Przeworska. Niewiele z tego zostało we wspomnieniach, ale z całą pewnością coś wtedy w mojej głowie zakiełkowało, pewnie też dostałam parę jakichś broszurek, notatek. Po kilku miesiącach znów spotkanie, już bardziej konkretne z wskazówkami pracownika gminy, gdzie i po co się skierować, dopytać, od czego zacząć.

Rodzina była sceptyczna, zresztą nawet i ja nie miałam pojęcia co się konkretnie kryje pod nazwę AGROTURYSTYKA. Myślę, że zmotywowała mnie do przystąpienia do tego projektu moja aktywność życiowa, chęć robienia czegoś nowego, no i zapewne chęć dorobienia „paru groszy”, a że lubię ludzi – było to coś w sam raz dla mnie.

Rozruch trwał stosunkowo krótko, bo po wiosennej adaptacji letniskowego domku, urządzenia dwóch pokoików, aneksu kuchennego i łazienki (przez mojego męża)– rozpoczęliśmy działalność w sierpniu 2001r., a 5-go dnia miesiąca przyjęliśmy pierwszych gości.

Nie wiem dlaczego, ale byłam pewna, że to przedsięwzięcie się uda i będzie trwał stosunkowo długo. Tak więc od pierwszego dnia zaczęłam prowadzić kronikę, na którą domownicy początkowo spoglądali z uśmiechem, Wpisywali się tam kolejni goście, ja wklejałam ich zdjęcia, dzieci rysowały i malowały, dorośli pisali nawet wiersze. Dodawałam tez tam listy i pozdrowienia od nich na święta, czy z okazji kolejnych wakacji gdzieś w Polsce.

Olbrzymią pomocą przy zakładaniu, rejestrowaniu i urządzaniu gosp. m.in. służyła nam na początku Pani Krysia Gdula z ODR w Leżajsku, a także Pani Jasia Kamińska z ODR w Boguchwale.

Potem przystąpiliśmy do Podkarpackiego Stowarzyszenia Agroturystycznego, gdzie bardzo pomogły mi kontakty z innymi kwaterodawcami z naszego terenu.

Reklamowaliśmy się na różne sposoby, tablice obok domu („przechwytywaliśmy” gości jadących w Bieszczady, którzy zostawali często dłużej niż planowali). Dawaliśmy też schronienie przypadkowym piechurom, rowerzystom, i innym, których noc zastała w czasie zwiedzania naszego pięknego zakątka kraju. Dawaliśmy ogłoszenia do gazet, jedno z nich pozwoliło nam poznać przesympatyczną parę, Teresę i Heńka z Warszawy, którzy już siedmiokrotnie wypoczywali u nas na wakacjach, stali się niemal członkami naszej rodziny. Sporo gości dała nam reklama przez stowarzyszenie, poprzez drukowane ulotki, foldery, wizytówki prezentowane na różnych targach w całym kraju, aż dziw, ze tyle ludzi wtedy się o nas dowiedziało. Teraz to zupełnie inne czasy, reklama głównie przez internet i to na kilku portalach, a goście przybywają z kraju i zagranicy. Cieszy nas, ze oprócz tych stałych, to jeszcze przybywają ci z polecenia, co jest dla nas wielką satysfakcją.

Gdy po raz pierwszy tak „kompleksowo” spoglądam na minione 10 lat mojej przygody z agroturystyką, to zdaję sobie sprawę z ogromu pracy i wysiłku włożonego przeze mnie i domowników. Kibicowali mi i wspomagali coraz częściej, a obecnie to potrafią (i chcą) nawet mnie zastąpić. Mamy gospodarstwo sezonowe, domek od 5 lat powiększony o 1 pokój z łazienką ( 3 pokoje, 8 miejsc), z dużym 1 ha ogrodem, pełnym soczystej zieleni.

Jest też sad i ogród warzywny dla nas i gości, można w nim spotkać wiele ciekawych leśnych zakątków, park z ozdobami z drewna, 3 altanki, boisko, place zabaw dla dzieci, ciągle wymyślamy coś nowego przy dużym udziale naszych gości ( zarówno, jeśli chodzi o pomysły, ale też ich realizowanie).

Już po tylu latach mogę stwierdzić, że oprócz tych dodatkowych dochodów, ta działalność dała mi o wiele więcej niż mogłam przypuszczać, i to rzeczy bezcennych, których nie można za nic kupić. Myślę, że otrzymuję więcej niż daję z siebie, a tego „więcej” to może brzmi banalnie ale jest prawdziwe: możliwość poznania wielu ciekawych ludzi, a co za tym idzie czerpania z ich doświadczeń – każdy przywozi z sobą jakąś historię, ciekawe życie, przygody, rozterki, radości, smutki, przeżycia różnego kalibru – potrafią naprawdę pięknie się tym bagażem życiowych doświadczeń podzielić. Myślę, że chcą zostawić, zamknąć za sobą coś zazwyczaj niedobrego, czy od tego odpocząć. Myślę, że potrafię już wyczuć to, czy dana osoba chce porozmawiać, zwierzyć się, często podzielić się ”kawałkiem” swego życia, i być może to wygadanie się obcej osobie da im poczucie zdystansowania się od codziennych problemów, poszukiwanie może plusów danej sytuacji. Ja cieszę się z kolei, że mogę komuś nawet w niewielkim stopniu pomóc, choćby tylko wysłuchując nieraz bardzo emocjonujących historii, przez podzielenie się moim życiowym optymizmem. Dodać muszę, że przez wiele lat borykaliśmy się z Mężem z bardzo poważnymi chorobami naszych dorosłych już dzieci – z perspektywy widzę, że potrafię choć w części zrozumieć ludzkie problemy i dramaty.

Gościło u nas małżeństwo przez parę dni, pani Ela opowiedziała mi jak jej dorosła córka chorowała na nowotwór, mijała właśnie 1-sza rocznica jej śmierci, ja podzieliłam się swoją historią i po długiej wieczornej kolacji uściskała mnie mówiąc, że śmiała się po raz pierwszy od roku…

O tyle łatwiej przychodzi mi przyjmować gości, że traktuję ich jak rodzinę czy bliskich znajomych, warunki może nie luksusowe, ale każdego witam z uśmiechem i z sercem, staram się zrozumieć ich oczekiwania co do sposobu wypoczynku. Duża część naszych gości to rodziny z dziećmi w różnym wieku, one więc same decydują co chcą robić. Mają cały ogród i park, place zabaw, huśtawki – wszystko jest do ich dyspozycji łącznie z sezonowymi owocami i warzywami. Często rozczulają te dzieciaki gdy pomagają w ogrodzie podlewać, siać, czy sadzić kwiaty, a nawet zbierać grzyby. Pamiętam jak Tomek ze Szczecina wstał raniutko ze wschodem słońca i przyniósł mi z ogrodu miednicę maślaków rosnących pod modrzewiami, a mały Kubuś systematycznie podlewał warzywa. Jako były nauczyciel lubiący dzieci i młodzież, tym mniejszym „babciuję” – bo tak też mnie nazywają, a z tymi starszymi zagram w siatkówkę czy porzucam do kosza jako była wuefistka.

Mamy dwa psy, które dzieciaki mogą gładzić i bawić się z nimi, czego wynikiem są wykonywane przez nich ich „portrety” Jelcyna i Fafika.

Wypoczywało u nas przesympatyczne małżeństwo z Krakowa – byli na dłuższym urlopie (zaaranżowali nam i wykonali piękny zakątek ogrodu, w którym jesienią zakwitły piękne kwiaty, które to okazały się prorocze, o czym ich zawiadomiłam).”Tracili” już kilkakrotnie ciążę, mówili że jak tym razem się nie uda to pomyślą o adopcji. Jakie było szczęście, gdy za ponad pół roku przysłali zdjęcie przyszłej mamy w ciąży, a na święta cudowna wiadomość – „narodził się nam zdrowy synek.” Cieszyliśmy się chyba nie mniej niż jak oni.

Były, jak to w życiu, i smutne historie: ze Szczecina przyjechały dwie fantastyczne rodziny, chodziliśmy na grzyby, graliśmy w siatkówkę, robiliśmy kwiaty z bibuły, wieczorem gitara i ognisko. W czasie ich kolejnego pobytu Beatka zwierzyła mi się, że walczy z nowotworem piersi, trzymaliśmy cały czas kciuki, mieliśmy nadzieję, ze będzie dobrze, bo była kobietą charakterną, twardą jak stal. Po niespełna roku tej nierównej walki przychodzi smutna wiadomość – Beatka odeszła…..Byliśmy i jesteśmy w kontakcie z pozostałą rodziną.

Ze spora częścią gości utrzymujemy kontakt listowny lub e-mailowy, przesyłamy sobie nawzajem życzenia, dzielimy się postępami dzieci w szkole, potem na studiach, kolejne roczniki zdążyły założyć już rodziny. Już od kilku lat pani Zofia z Wrocławia przysyła nam na kolejne święta_własnoręcznie malowane kartki -akwarele, można je podziwiać w kronice.

Przybywają turyści różnymi środkami transportu, rowerami, motocyklami, pieszo, z namiotami i przyczepami. Tych ostatnich nigdy nie odprawiamy, chociaż nasze gospodarstwo nie jest przystosowane jako kemping, gdy domek zajęty oni gospodarują w naszej kuchni i łazience. Często zostają dłużej niż planowali. Tal było z Zofią i Egonem z Niemiec, którzy podróżowali po Europie z 35-letnim żółwiem, a także przeciekawą parą holenderską zwiedzającą rowerami wschodnią Polskę.

Dzięki m.in. portalowi www.agroturystyka.pl mieliśmy sporo gości z Europy. Dwie rodziny wielopokoleniowe z Francji, które zwiedzały Polskę i zarazem poszukiwały swoich dalszych i bliższych krewnych i przodków. To były ciekawe i czasem śmieszne historie, bo najpierw kontakt mailowy, potem telefoniczny, następnie szukałam przez sołtysów i starszych ludzi w okolicznych miejscowościach rodzin o danych nazwiskach. Potem osobiste spotkanie z gośćmi i wspólne wyjazdy do ich odnalezionych krewnych, tych żyjących i tych na cmentarzach. Zaangażowana była w te przedsięwzięcia cała moja rodzina (obydwie córki są anglistkami-więc było łatwiej), udało się w obu przypadkach rozpisać i rozszerzyć drzewa genealogiczne, a wieczornych rozmów i śpiewów przy doskonałym francuskim winie i męża nalewkach nie było końca. Jeszcze kontaktujemy się przez internet i wymieniamy aktualnymi zdjęciami.

Zawitało do nas dwie rodziny z Izraela , pani Braha znała j.polski, urodziła się w Łodzi, gdzie mieszkała do 5-go roku życia. Obawiałam się sporządzania koszernego jedzenia, ale ucieszyli mnie zamawiając tradycyjne polskie posiłki, skończyło się na wieczornych spotkaniach rodzinnych, nauce izraelskiego (w mowie i piśmie), rozmowach o charakterze „politycznym”, a kończyło się żydowskimi kawałami – na ich wyraźne życzenie.

Odwiedziła nas rodzina z Hiszpanii, przydała się znajomość hiszpańskiego przez mojego męża. Co ciekawe, mieli oni przygotowane plany zwiedzania konkretnych miejscowości i muzeów w naszym regionie. Wyjątkowym przeżyciem dla ich nastoletnich dzieci była krótka wizyta na Ukrainie przez piesze przejście graniczne w Medyce i spotkanie naszych „mrówek”.

Niezwykle interesującą grupę tworzą tzw. ”zwiedzacze” – to ludzie o niezwykle szerokich zainteresowaniach i horyzontach. Oni prócz wypoczynku chcą się dowiedzieć czegoś ciekawego o naszym terenie, ale i zobaczyć, to o czym przeczytali w przewodnikach przygotowując się do wyjazdu. Podziwiam tych ludzi i czerpię garściami ich wiedzę i ciekawość świata, wstyd przyznać się, że oni nieraz więcej wiedzą o naszej okolicy niż my sami. Ale co dla nas najważniejsze, opowiadają o swoich miejscowościach, miastach, wsiach, zabytkach, osobliwościach, ciekawych wydarzeniach. Wymieniamy się przepisami regionalnych potraw, ja serwuję nasze, ale zdarza się, że panie przyrządzają dla nas swoje specjalności.

Osobną grupą są górnicze rodziny przyjeżdżające na „wczasy pod gruszą”, są niezwykle serdeczni i rodzinni, wynika to chyba z ich tradycji, czężkiej pracy pod ziemią i ogólnie mówiąc – „śląskości” ich ojców i dziadków.(utrzymujemy z nimi niezwykle serdeczny i dosyć częsty kontakt)

Tak więc Polska staje się coraz bliższa mojemu sercu dzięki tym naszym fantastycznym gościom. Coraz więcej miejscowości kojarzy mi się z poznanymi gośćmi: Warszawa to Teresa i Heniek, Szczecin – Staś i Dorotka, Kraków – Monika i Rafał, Łęczna- Halinka i Stanisław, Lublin – Ewa i Andrzej, Poznań – 5 fantastycznych pań od nalewek, Wrocław – pani Zosia- ta od akwarel, a także Pan Ryszard z rodziną – fantastyczny gawędziarz(to znani „Łowcy Nepomucenów” na terenie całej Polski –u nas znaleźli wiele jego śladów), Rydułtowy –Mariola, Ula i Paweł, Gdynia –Gabrysia i Leonard (Ci od kijków) ………………….i tak długo mogłabym wymieniać.

Przychodzi nam też przyjmować i pracowników, którym nawiasem mówiąc nie zazdroszczę ich ciągłego podróżowania i rozłąki z rodziną. Myślę, że im troszkę pomagam dobrym słowem i domowym ciastem.

Będę pamiętać o pani Joasi z Warszawy, która wpadła na pomysł zrobienia tabliczek na drzewie z nazwami miejscowości gości i jako geograf wyznaczyła ich właściwe kierunki. Od tej pory wszyscy goście maja tabliczkę ze swoim miastem.

Zupełnie nieoczekiwanie zapisała się nie tylko w kronice ale i w historii Nordic Walking na naszym terenie pani Gabrysia z Mężem z Gdyni, która zaraziła mnie chodzeniem z kijkami, pokazała podstawowe kroki, ćwiczenia, zaszczepiła to coś, co przekształciło się z czasem w duże przedsięwzięcie. Po ich wyjeździe chodziłam po ogrodzie z Teresą z Warszawy, cały czas doskonaliłam swój chód, ćwiczyli też niektórzy goście, zdołałam zachęcić do uprawiania tego sportu moje koleżanki ze stowarzyszenia „Aktywne w Sieniawie” . Międzyczasie nasza LGD Kraina Sanu zrealizowała projekt Nordic Walking park Podkarpacie – wyznaczyła i oznaczyła 400 km tras w 10 gminach Podkarpacia. Nasze aktywne, jako już umiejące prawidłowo chodzić brały udział w nakręcaniu filmu TV promującego NW na Podkarpaciu. Dzięki temu projektowi mogłam też uczestniczyć w kursie na instruktora NW, nauczyłam się właściwie prowadzić zajęcia i marsze z różnymi grupami. Oprócz naszych pań chodzę systematycznie z grupą ŚDSamopomocy w Sieniawie. Daje mi to wiele satysfakcji, a także kondycję i zdrowie – pomyśleć, że zaczęło się to od gości z Gdyni, którzy u nas wypoczywali.

Kolejną moją pasją, którą rozwinęłam w związku z prowadzeniem gospodarstwa agrot. jest BIBUŁKARSTWO. Pierwszy raz pokazała mi tę technikę koleżanka Czesia Zawadzka na jednym ze spotkań otwierających sezon turystyczny organizowanym przez nasze stowarzyszenie. Bardzo mi się to spodobało, to pasja niedroga ( bibuła, krepina, klej, drut) ale parę lat trwało, nim zgłębiłam tajniki wykonywania kwiatów z bibuły, nie było kursów, uczyłam się starą metodą prób i błędów, często z moimi gośćmi. Gdy rozpowszechnił się Internet było już łatwiej, mogę powiedzieć, ze od 5 lat potrafię wiele z bibuły „wyczarować” ( kwiaty, ozdoby świąteczne, pisanki, aniołki…) ale i nauczyć dosłownie każdego tej techniki. Zdarza się, ze goście przyjeżdżają specjalnie nauczyć się tej sztuki, wyjeżdżają zadowoleni z bukietami kwiatów wykonanych własnoręcznie. Jest już tradycją, że każdy nasz gość otrzymuje przy wyjeździe , na pamiątkę bukiecik kwiatów- jako wspomnienie pobytu w Sieniawie. Angażują się i ci co nie mieli tego w planach, ja uczę się też wiele od nich np. wykonywania wikliny z papieru ( z gazet), umiem zrobić koszyczki czy pudełeczka, a sztuki tej potem uczę innych.

To, że dzięki agroturystyce nauczyłam się bibułkartwa pozwoliło mi nawiązać kontakt z wspomnianym wcześniej ŚDS w Sieniawie. Uczyłam opiekunów i uczestników wykonywania kwiatów i ozdób, z kolei sama poznałam cudeńka wykonywane przez nich, m.in. decoupage na deskach czy słoikach.Od tego sezonu moi goście będą mogli się też tym „bawić”.

Mogłabym długo wymieniać gości i to co dobrego mnie w związku z tym spotkało, co zasiali w mojej głowie i w sercu. Jak uczyłam się tolerancji, bo jak to bywa nie każdy jest doskonały, ale przykre sytuacje mogę policzyć na palcach jednej ręki. Te wszystkie historie pozostaną zapisane na kartach naszej kroniki i w mojej pamięci. Mogę na koniec stwierdzić, że ta „przygoda z turystyką” miała i ma nadal duży wpływ na moje życie i moich bliskich.

Latem nie mam zbytnio czasu, ale w długie zimowe wieczory lubię zajrzeć w kronikę i przeglądać zdjęcia, wpisy i rysunki dzieciaków. Często i nasi przyjaciele przeglądają ją i pytają o naszych gości, bo niektórych to znają osobiście.

Tyle ciekawych i radosnych już chwil przeżyłam w związku z moją 10-letnią działalnością agroturystyczną, i na początku każdego sezonu czekam z dużym optymizmem na moich kolejnych gości.